Dzień 406 – na dziś mam dość…
Niemal całą noc nie spałem z powodu kręczu karku, przeszywający-pulsujący ból jest nie do zniesienia, do tego stres jaki będzie wynik MR.
Na badanie Ela zawiozła mnie półprzytomnego z niewyspania i bólu karku. Na szczęście na wynik mogliśmy poczekać na miejscu, w ciągu 40 minut pani doktor zrobiła opis i porównanie z poprzednim rezonansem. Jak zwykle bywa wiadomości są dwie, lepsza to taka, że nowotwory rosną wolno, gorsza, że mimo, że wolno to te 1 centymetrowe, które uciskają rdzeń, uciskają go coraz bardziej co zresztą ostatnio dość mocno odczuwam. Co do ilości to nie są w stanie określić czy jest ich więcej bo wcześniej nie liczyli gdyż jest ich mnogo.
Z jednej strony się cieszę, bo zawsze to daje jakiś czas zanim mnie unieruchomią na amen, a z drugiej….
Na szczęście na ból karku pomógł mi Jacek rehabilitant, który zawsze ratuje moje nędzne truchło. Mam kilka niebieskich plastrów na karku i szyi i co najważniejsze ból zelżał, ale głową nie pokręcę.
Zalecenia – muszę przez klika dni się oszczędzać, nie mogę obiecać, że się zastosuje, ale do wiadomości przyjąłem 😉
Dzień 389 – mała rzecz, a jak cieszy:))
Dzięki regularnemu ćwiczeniu na rowerku stacjonarnym moja prawa noga daje znaki życia 🙂
Jak z wszystkim w SM tak z efektami rehabilitacji i ćwiczeń bywa różnie. Czasem rezultat jest wręcz natychmiastowy, ale jak szybko się pojawia tak równie szybko znika. A czasem trzeba poczekać by zauważyć subtelny znak, że coś drgnęło na dobre.
I na takim etapie jestem z moją prawą nogą 🙂
Dzień 384 – rekord!
Do południa było super, chłodne powietrze zachęcało do aktywności, pobiłem swój rekord na rowerku stacjonarnym i „przejechałem” 10 km w ciągu 30 minut.
Niestety od południa wrócił nieznośny skwar i duchota 🙁
Uznałem, że rekord mnie satysfakcjonuje i dałem sobie wolne do końca dnia 🙂
Dzień 369 – póki tchu w piersi…
Na przekór wszystkiemu i niektórym, przygotowuję do udziału w Pucharze Świata „Szabla Kilińskiego” w lipcu w Warszawie, wystartuję we florecie i szpadzie.
Szermierka to najlepsza dla mnie rehabilitacja aktywna i odskocznia psychiczna od zwariowania z bezradności. Gdyby nie treningi to pewnie bym oszalał siedząc i zamartwiając się co będzie, jak będzie. Już rok temu byłem „otępiałym warzywem” i zbyt dobrze wiem co się ze mną stanie bez właściwego leczenia.
Dlatego póki tchu w piersi, bez względu na cierpienie, przeciwności losu wystartuję na tym turnieju i pokaże, że jeszcze żyję!!!!
Dzień 327 – na chodzie…
Mimo wczorajszej dużej aktywności, dziś rano nie miałem problemu z uruchomieniem się 🙂
Do południa załatwiłem sprawy urzędowe i nawet obyło się bez zgrzytów urzędniczych. A popołudniu z przyjemnością poszedłem na trening-rehabilitację szermierką.
Dzięki szermierce zapominam o wszystkim co złe i dziś po raz kolejny tego doświadczyłem 🙂