Dzień 508 – MZ m. in. o decentralizacji NFZ i likwidacji AOTM
Likwidacja centrali NFZ, wyprowadzenie poza Fundusz wyceny procedur – to m.in. plany Ministerstwa Zdrowia, które przedstawił w poniedziałek (22 października) minister zdrowia Bartosz Arłukowicz w ramach – jak zaznaczył – pięciu kroków reorganizacji systemu świadczeń zdrowotnych.
Minister zapowiedział też ustawę systemową opisującą funkcjonowanie ochrony zdrowia w Polsce. Jak mówił Arłukowicz, prace nad nią są „zaawansowane” i mają stanowić „ukoronowanie” wspomnianych pięciu kroków.
Pierwszy krok to decentralizacja polegająca na likwidacji centrali Narodowego Funduszu Zdrowia. Za tym pójść ma wzmocnienie i uniezależnienie oddziałów regionalnych NFZ. Następnie resort planuje wyprowadzenie poza Fundusz wyceny i oceny procedur medycznych. – NFZ ma pozostać tylko płatnikiem. Proponujemy likwidację Agencji Oceny Technologii Medycznych, jako osobnej instytucji, likwidację centrum monitorowania jakości w ochronie zdrowia oraz stworzenie niezależnej, nowoczesnej agencji, której zadaniem będzie nadzór nad sposobem wydawania pieniędzy, jakością i niezależna wycena procedur – wyjaśnił minister zdrowia.
Resort liczy, że kolejny krok – elektroniczna karta pacjenta – zacznie działać od 1 stycznia 2014 r. Ostatni, piąty krok, to dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne.
Uzasadniając konieczność likwidacji centrali NFZ minister mówił, że „obecnie urzędnicy z Warszawy decydują jak leczyć w Szklarskiej Porębie lub w Piszu”. – Zwiększymy kompetencje regionów, aby to one mogły decydować, które dziedziny medycyny są dla nich najważniejsze – podkreślił.
Mówiąc o zwiększeniu kompetencji oddziałów regionalnych NFZ i wojewodów, Arłukowicz wyjaśnił, że chodzi o zmianę mechanizmu rejestracji podmiotów leczniczych i zapobieganiu sytuacji „zupełnie niekontrolowanego” rejestrowania podmiotów ubiegających się o kolejne kontrakty z NFZ.
– Chcemy stworzyć mechanizm dwutorowego działania wojewodów – wyjaśniał. Zapowiedział podwójny rejestr placówek medycznych: podmiotów, starających się o środki publiczne, i tych działających w przestrzeni prywatnej. – Prywatna i publiczna ochrona zdrowia jest potrzebna, muszą być jednak opisane jasne zasady ich działania – ocenił.
Założenia do projektu ustawy o likwidacji centrali NFZ mają być gotowe na przełomie roku.
źródło Rynek Zdrowia
Dzień 507 – Ekspert: lekarz ma obowiązek udzielić pacjentowi informacji i dochować tajemnicy lekarskiej
Na lekarzu ciąży obowiązek informowania pacjenta, który musi świadomie udzielić zgody na leczenie. Lekarz, który w trakcie rozmów z chorym często uzyskuje od niego informacje o jego życiu intymnym, stosunkach rodzinnych i stanie majątkowym, jest jednocześnie zobowiązany do ochrony prywatności i zachowania tajemnicy lekarskiej – przypomina dr n. praw. Rafał Kubiak z Zakładu Nauki o Przestępstwie Uniwersytetu Łódzkiego i Zakładu Prawa Medycznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
– Chodzi również o podkreślenie partnerskiej, opartej na zaufaniu relacji pomiędzy lekarzem i pacjentem – mówił dr Kubiak podczas sesji „Zgoda chorego, prawo do informacji, tajemnica lekarska, odpowiedzialność lekarza kierującego zespołem operacyjnym” odbywającej się w ramach III Kongresu Onkologii Polskiej (Wrocław, 10-13 października 2012 r.).
Obowiązek zachowania przez lekarza tajemnicy wynika już, jak zwrócił uwagę ekspert, z przysięgi Hipokratesa. Obecnie mówi o nim natomiast art. 40 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, natomiast ustawa o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta określa, że tajemnica winna być zachowana przez wszystkich pracowników ochrony zdrowia.
Tajemnica lekarska jest tajemnicą zawodową, za złamanie której grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat dwóch. W prawie cywilnym ujawnienie tajemnicy może skutkować szkodą dla pacjenta, który ma w tej sytuacji prawo dochodzić zadośćuczynienia. Jest to także przewinienie zawodowe, za które lekarz może odpowiadać przed sądem lekarskim.
Ujawnienie: kiedy to możliwe?
– Są jednak przypadki, gdy tajemnica musi zostać ujawniona: gdy pacjent upoważni do tego lekarza, gdy wymaga tego ochrona interesu pacjenta, gdy zachowanie tajemnicy powoduje zagrożenie dla jego zdrowia lub życia lub gdy np. lekarz spostrzeże w trakcie badania, że pacjent jest ofiarą przemocy domowej – wymienia dr Kubiak.
– W tej ostatniej sytuacji powstaje pytanie, czy lekarz ma przekazać taką informację organom ścigania. Społeczny obowiązek denuncjacyjny, tj. zawiadamiania o każdym przestępstwie, o którym się dowiadujemy, ciąży na każdym z nas, ale nie ma tu jednocześnie obciążenia żadnymi sankcjami. Co innego, jeśli chodzi o zabójstwo lub jego usiłowanie. Jeśli lekarz w tych przypadkach nie ujawni organom ścigania posiadanych informacji, grozi mu pozbawienie wolności do lat trzech – dodaje ekspert.
I zaznacza, że tajemnicę lekarską ujawnić można również, gdy wymaga tego ochrona osób trzecich, np. gdy chodzi o rozprzestrzenianie się drogą płciową choroby zakaźnej lub gdy trzeba przekazać lekarzowi sądowemu informację o pacjencie.
Dr Kubiak przypomina też, że art. 14 ust. a ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta stanowi, iż lekarz może ujawnić tajemnicę wojewódzkiej komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych.
Pacjent musi wiedzieć
O prawie pacjenta do informacji traktują artykuły 31-35 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Dr Kubiak podkreśla, że są one zabezpieczone sankcjami karnymi ze względu na fakt, iż chory musi w pełni świadomie udzielić zgody na leczenie.
– Informowany musi być pacjent, który ukończył lat 16 (naturalnie w pewnym stopniu, wiele zależy tu od oceny samego lekarza), przedstawiciel ustawowy pacjenta (najczęściej rodzice) oraz osoba bliska, tj. małżonek, krewny do drugiego stopnia w linii prostej, przedstawiciel ustawowy oraz osoba pozostająca w pożyciu nieformalnym – wyjaśnia prawnik. – Wcześniej, w przypadkach, gdy pacjent był nieprzytomny, lekarz nie mógł, w myśl prawa, poinformować żony o jego stanie. Ustawodawca zauważył tę lukę i przepisy uległy zmianie – dodaje.
Dr Kubiak zaznacza, że informacja powinna dotyczyć przede wszystkim możliwych i proponowanych metod terapeutycznych oraz ich przewidywanych skutków.
– Lekarz może zaniechać informowania na wyraźne żądanie pacjenta, w przypadku, gdy wystąpi wyjątkowa sytuacja, kiedy rokowania są dla pacjenta niepomyślne lub gdy przemawia za tym dobro chorego. Gdy jednak pacjent domaga się pełnej informacji, trzeba uszanować jego wolę – podsumowuje ekspert.
IB/RYNEK ZDROWIA
Dzień 506 – Ekstremalne jadłospisy, czyli jak (sami) żywią się pacjenci onkologiczni
NFZ nie refunduje porady dietetycznej, a w związku z tym dietetycy są zwalniani ze szpitali. Trudno więc pacjentowi onkologicznemu otrzymać rzetelną poradę – mówi portalowi rynekzdrowia.pl Aleksandra Kapała, specjalistka chorób wewnętrznych, dietetyki w chorobach wewnętrznych i metabolicznych*.
Rynek Zdrowia: – Przychodzi pacjent do onkologa, diagnoza: rak. Lekarz informuje go o tym, jak będzie przebiegało leczenie. Czy usłyszy też jak powinien się odżywiać?
Aleksandra Kapała: Nie, bo pacjent trafia do onkologa, który w ciągu 8 godzin musi przyjąć nawet do 50 pacjentów. Nie tylko postawić diagnozę, ale zaplanować leczenie czy weryfikować jego skuteczność. Niemniej onkolog powinien wiedzieć, gdzie wysłać chorego po poradę żywieniową.
Zostańmy przy tym pacjencie. Wraca do domu z plikiem recept, w szoku i stresie. Rozpoczyna nie tylko terapię, ale i poszukiwanie informacji, m.in. co jeść, by walczyć z chorobą. Często wiedzę taką czerpie z internetu, gdzie roi się od cudownych diet antyrakowych …
Szuka w internecie czy wśród znajomych, bo brakuje rzetelnych, wiarygodnych informacji przekazywanych przez instytucje, które powinny o tym mówić.
Inna kwestia to psychologiczny aspekt tego czemu został poddany. Gdy dowiaduje się, że choruje na chorobę nowotworową, zostaje przez lekarza niejako ”zaatakowany” ofertą, która polega na operacji, radioterapii, chemioterapii itd.
Pacjent ma niewielki wpływ na to, co będzie się działo. Może najwyżej odmówić leczenia. Ma jednak wpływ na to co je. I tu pojawia się przejęcie inicjatywy: ”zagłodzę tego raka” albo ”uzdrowię się olejem lnianym”. Dochodzi do dramatycznych przetasowań w diecie.
Weźmy pod lupę jeden z opisywanych przez panią doktor jadłospisów: pacjentka chora na raka jajnika. Jej jadłospis to samodzielnie utworzony miks różnych diet antynowotworowych. Spożywa 3 razy dziennie pastę z twarogu i oleju lnianego, otręby z kefirem, garść jagód Goji, 2 łyżki miodu pokrzywowego, olej sezamowy ok. 2 łyżek, 2 kostki gorzkiej czekolady, często orzechy, suszone owoce, sok świeżo wyciskany z różnych owoców lub warzyw. Zażywa suplement z płetwy rekina grenlandzkiego i koenzym Q10…
Pacjentka spożyła 178 g tłuszczu, a potrzebuje ok. 60 g. Jedna trzecia z ilości należnej, czyli ok. 20 g powinny stanowić wielonienasycone kwasy tłuszczowe – w tym jadłospisie jest ich aż 66,5 g! Powinno być 1-2 g kwasów omega-3, a jest 12,5 g!
Tak ogromna podaż kwasów omega-3 nie jest obojętna dla naszego zdrowia. Są to substancje o silnym działaniu przeciwkrzepliwym. Przedawkowanie omega-3 może spowodować krwawienie z różnych układów i narządów.
Nietrudno o to u chorych w trakcie aktywnego leczenia onkologicznego, gdzie np. śluzówka przewodu pokarmowego już jest uszkodzona na skutek leczenia. Poza tym ta pacjentka nie spożywa ani jednego zbilansowanego posiłku!
Chora wymyśliła sobie tę dietę, ale są i takie, które łatwo znaleźć w internecie. Reklamowane są hasłami typu: ”Święty Graal w leczeniu raka …”
W ciągu kilkunastu lat pracy widziałam niesamowite rzeczy. Mamy do czynienia z falą rozmaitych mód dietetycznych. Np. dieta Gersona, która polega głównie na spożywaniu ogromnej ilości soków warzywno-owocowych. Dieta polega na wypijaniu minimum 13 szklanek dziennie.
Nawet zdrowa osoba miałaby z tym kłopot, a co dopiero pacjent, który ma dolegliwości z przewodu pokarmowego w trakcie chemioterapii. W tej diecie występuje niedobór węglowodanów, białek, tłuszczy. Jest za to zalew mikroelementów, ale w takich ilościach, których organizm ani nie potrzebuje, ani nie jest w stanie przetworzyć.
Inna niezbilansowana dieta antyrakowa: dieta dr Budwig, w której ok. 60-70 proc. kalorii pochodzi z tłuszczy. Co z tego, że ze zdrowych tłuszczy, bo do takich należy olej lniany. Nie potrzebujemy jednak pół szklanki oleju na dobę, potrzebujemy zaledwie dwóch łyżeczek. Bezmyślne podwajanie czy potrajanie ilości zdrowych produktów obraca się przeciw choremu.
Dochodzi do ekstremalnego żywienia się produktami, które mają opinię bardzo zdrowych?
Tak, jeżeli tylko jakiś produkt jest podejrzany o działanie antynowotworowe, pacjent chory na raka stara się go zjadać jak najwięcej. Rzadko kiedy zdaje sobie sprawę, że tego typu posunięciem wywołuje ogromną dysproporcję w rozkładzie poszczególnych kalorii w jadłospisie.
Prawidłowy to 50 proc. węglowodanów, 30 proc. tłuszczy, 20 proc. białka. Jeżeli dodamy do jadłospisu szklankę oleju dziennie – zaburza się wchłanianie innych składników, witamin, mikroelementów. Nieprawidłowa dieta może pogłębić wyniszczenie, przysporzyć dolegliwości typu: biegunki, zaparcia, bóle brzucha, być przyczyną niedoborów mikro- i makroskładników.
Może też spowodować niedobory białka, a jak nie ma białka – nie ma gojenia ran, nie są produkowane enzymy, hormony itd. Organizm nie ma szans na rekonwalescencję, jest za to spore ryzyko ciężkich powikłań i malejąca odporność.
Pacjent, który nie ma skąd wziąć rzetelnych informacji jest łatwym łupem dla twórców cudownych środków…
Niestety tak. Wciąż modne jest też tzw. głodzenie raka, czyli ”stosuj głodówkę, to zniszczysz komórki raka”. Tłumaczę pacjentom, że rak to jest 5-10 proc. komórek, które ma człowiek chory, ale 90 proc. komórek jest zdrowych i one muszą normalnie funkcjonować.
Bo głodzenie rakowi niewiele zaszkodzi, natomiast komórkom zdrowym odbierze możliwość spełniania swoich zadań. Ciągle mam również pacjentów, którzy żywili się wyłącznie kozim mlekiem, otrębami, wodą alkaliczną albo kaszą jaglaną. Jadłospisy z horroru.
Poszukiwanie leku na raka to również sięganie po takie wynalazki jak np. chińskie zioła.
Często bywa tak, że pacjent ma wiele obaw związanych z chemioterapią, studiuje szczegółowo ulotkę leku, wypytuje lekarza, konsultuje z innym, ale bez mrugnięcia okiem łyka chińskie ziółka na opakowaniu których nie widnieje nawet ich skład, co handlujący nimi absurdalnie tłumaczą ”tajemnicą”.
Szczęście, jeśli są to związki obojętne dla organizmu pacjenta. Są jednak produkty, które,wchodzą w interakcje z chemioterapeutykami albo nasilają niektóre objawy uboczne. To nie muszą być chińskie zioła, ale i bardzo duże ilości selenu, jodu, witaminy A. Bywa, że są przyjmowane w toksycznych dawkach.
A co z rzetelną poradą specjalisty od żywienia?
Od 1 stycznia 2012 roku zgodnie z rozporządzeniem MZ należy ocenić stan odżywienia pacjentów w każdym oddziale szpitalnym oprócz izb przyjęć i SOR. Od 1 stycznia jest też obowiązek utworzenia zespołu żywieniowego w każdym szpitalu.
Obecnie w szpitalach zajmujemy się jednak głównie ustalaniem żywienia dojelitowego lub pozajelitowego a problem z żywieniem zaczyna się dużo wcześniej. Niestety z pacjentami onkologicznymi żywieniowo przez lata nie robi się nic. Problem w tym, że NFZ nie refunduje porady dietetycznej, a w związku z tym dietetycy są zwalniani ze szpitali. Trudno pacjentowi onkologicznemu taką poradę uzyskać.
Brakuje specjalistów?
Na studiach medycznych albo nie ma dietetyki, albo jest w bardzo okrojonej formie. Z kolei dietetyka jako nauka do tej pory klasyfikowana była wśród nauk rolniczych, dopiero od niedawna została włączona do nauk medycznych.
Studenci dietetyki za mało czasu spędzają w szpitalu z pacjentem, a tak złożony problem medyczny jak choroba nowotworowa wymaga szerszego spojrzenia – skojarzenia wiedzy onkologa z wiedzą żywieniowca.
Jakie działania mogą poprawić tę sytuację?
Należy tworzyć poradnie dietetyczne dla pacjentów onkologicznych przy każdym centrum onkologii w Polsce. Musimy walczyć o zmianę sposobu myślenia rządzących i zwrócić się głębiej ku profilaktyce i prewencji w chorobach onkologicznych.
Wreszcie trzeba przywrócić odpowiedni status zawodowi dietetyka i ponownie zatrudniać tych specjalistów w szpitalach. Niezbędna jest edukacja. Wiedza musi trafić do lekarzy, dietetyków, pielęgniarek i w formie warsztatów do pacjentów.
Chorzy muszą wiedzieć jakiej pomocy mogą wymagać, a lekarze, gdzie mogą kierować pacjentów. Każdy pacjent w momencie rozpoznania choroby nowotworowej powinien otrzymać poradę żywieniową, a w poradni muszą pracować: lekarz, dietetyk, fizjoterapeuta, psycholog, logopeda, wykwalifikowana pielęgniarka i pracownik socjalny – tak jak jest to w krajach Europy Zachodniej.
Rozmowy z MZ i z dyrekcjami szpitali to długa i żmudna droga, dlatego postawiliśmy na inicjatywę oddolną. Jesteśmy na początku drogi tworzenia odpowiednich struktur, które będą służyły choremu.
*Lek. med. Aleksandra Kapała pracuje w szpitalnym zespole żywieniowym Centrum Onkologii – Instytutu w Warszawie.
Dzień 505 – Szermierz wszech czasów….
Źródło: Onet
Szermierz wszech czasów. Zdrajca. Patriota. Szpieg CIA. Agent bezpieki. Kombinator. Bohater. Gdzie leży prawda? Kim tak naprawdę był Jerzy Pawłowski? Z pewnością jedną z najciekawszych postaci PRL.
Jerzego Pawłowskiego nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Łatwo jest być bohaterem w dobrych czasach, ale nie zawsze życie dyktuje nam tylko dobre wybory. Był patriotą walczącym z okupantem, czy zdrajcą pracującym dla obcego wywiadu? Wielu z Was odpowiedź na to pytanie znajdzie niemal automatycznie. Inni w głowić się będą, analizować, nie czując się na siłach ostatecznie zakwalifikować Pawłowskiego. Ani wśród „złych” ani wśród „dobrych”.
Wychowany został w duchu patriotycznym. Jego dziadek służył w Legionach Piłsudskiego, ojciec był członkiem batalionu „Zośka” Armii Krajowej. Nic dziwnego, że i on uważał siebie za patriotę.
Kim był? Przede wszystkim wspaniałym szermierzem. W 1956 został srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich, rok później, podczas mistrzostw świata w Paryżu, przełamał ponad 30-letnią dominację Węgrów. W finale pokonał słynnego Rudolfa Karpatiego. Na największy sukces czekał do 1968 roku, gdy w wieku 36 lat został mistrzem olimpijskim.
Sportowy celebryta
W Meksyku w walce finałowej pokonał Rosjanina Marka Rakitę. Przegrywał już 3:4, jednak dzięki świetnemu finiszowi, wygrał 5:4. Pokonywanie przedstawicieli Związku Radzieckiego zawsze dawało mu najwięcej radości. „Najlepiej walczy mi się z Ruskimi, bo historycznie my, Polacy, zawsze ich lejemy” – powiedział kiedyś w wywiadzie udzielonym Jerzemu Rybińskiemu. Odważny cytat, zamiast do prasy, trafił do akt KC PZPR, cenzura nie mogła pozwolić sobie na opublikowanie takiej wypowiedzi.
Kibice nie poznali tych słów, ale i tak Pawłowski był na ustach wszystkich. W 1957 i 1968 roku wygrywał plebiscyt „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca roku w Polsce. Był celebrytą, szeptano o luksusach, o fortunach przegranych w pokera.
W 1967 roku Międzynarodowa Federacja Szermiercza uznała go za szablistę wszech czasów. Uczestniczył w pięciu igrzyskach olimpijskich i tylko raz (w 1972, gdy odpadł w półfinale) wrócił do kraju bez medalu. Zdobył 19 medali mistrzostw świata, 14 razy był mistrzem Polski w szabli i florecie. Na sportowym szczycie utrzymywał się przez kilkanaście lat. Ba! W wieku 57 lat pojawił się na turnieju w Łodzi. W wielkim stylu, wygrywając kolejne pojedynki, dotarł aż do finału. Dopiero tam przegrał z młodszym o ponad 30 lat Januszem Olechem. Zaraz po tym turnieju otrzymał zakaz startów w jakichkolwiek zawodach. Był przecież „zdrajcą ojczyzny”.
Pierwsze kroki w ciemności zawsze są najtrudniejsze. Potem wzrok się przyzwyczaja, mrok rozprasza, udaje się brnąć coraz głębiej…
W 1950 roku 18-letni szermierz trafił na celownik Urzędu Bezpieczeństwa. Do końca życia zaprzeczał tym informacjom, ale w aktach bezpieki są wyraźne ślady jego współpracy. Pod pseudonimem „Papuga” miał donosić na kolegów. Według istniejącej dokumentacji, informował o tym, że podczas igrzysk w Meksyku Irena Szewińska i Władysław Komar czy komentator Jan Ciszewski zajmowali się nie tylko treningami, ale też handlem (sam też handlował, zresztą handlowali pewnie niemal wszyscy, dzięki czemu można było połączyć koniec z końcem).
Dziewczyny i sukcesy
W wieku 23 lat postawił kolejny krok w mroku. W sierpniu 1955 roku podpisał zobowiązanie do współpracy z wywiadem wojskowym i został szpiegiem, z „Papugi” zamienił się w „Szczerego”. „Kontrwywiad w wojsku, to jakby lepiej brzmi. Zwłaszcza jeśli się za bardzo nie zastanawiać, czyje to wojsko i komu tak realnie służy” – napisał w książce „Najdłuższy pojedynek” wydanej w 1994 roku. Przyznając do porzucenia ideałów, przymknięcia oka na drugie dno.
„Zacząłem się oglądać za dziewczynami, zacząłem też mieć pierwsze sukcesy sportowe. Jedno i drugie stawało się dla mnie ważne, tak ważne, że myślenie o Polsce i jej wrogach takich czy innych nieuchronnie schodziło na dalszy plan” – napisał. I tak też jego życie się toczyło. Czasem z prądem, czasem pod prąd. Raz z pomyślunkiem o ojczyźnie, innym razem dając ponieść się młodzieńczej fantazji.
Podpisując zobowiązanie do pracy w wywiadzie wojskowym PRL rozpoczął przecież de facto pracę na usługach Rosjan. I nagle zapomniał o ubekach pytających o jego ojca. O wujku ukrywającym się przed NKWD. „Nie najlepiej to pewnie o mnie świadczy, ale naprawdę tak jakoś znikło mi to wówczas z oczu” – wspominał. Gdzieś indziej tłumaczy tę decyzję troską o ojca, bowiem podpisanie zobowiązania miało pozbawić go nękania ze strony UB. A może chodziło tylko o romantyczną przygodę szpiega, pełną wyzwań i niebezpieczeństw?
Skok na drugą stronę barykady
Teorię tę potwierdziałoby pewne rozczarowanie pierwszymi przydzielonymi akcjami. Tłuczenie się niemieckimi autostradami trabantem p-70 niewiele miało wspólnego ze szpiegostwem, o jakim marzą mali chłopcy. Szermierz odwiedza kilku agentów, przekazuje im zadania do wykonania. Niewiele więcej. W książce „Najdłuższy pojedynek” wielokrotnie tłumaczy się z tej działalności, jakby wewnętrznie czując, że nie postępuje właściwie. Odnajduje wytłumaczenie – nie pracuje dla Rosjan, ale przeciwko Niemcom, a to przecież nasi wrogowie z czasu II wojny światowej.
Niedługo sam ukręca łeb takiej interpretacji, swymi kolejnymi krokami obdziera swoje wcześniejsze tłumaczenie z wszelkiej logiki. W 1964 zostaje agentem CIA, bo „Polska powinna należeć do zachodu”. Sam ze sobą dogaduje się bardzo dobrze. „Kiedyś trzeba było się zdecydować. Opowiedzieć się po jednej stronie. I tylko po tej” – argumentuje. Współpracę z Amerykanami rozpoczyna po to, by demontować radziecki system, nie odbiera tego jako działalności antypolskiej. Przejście na drugą stronę zimnowojennej barykady nie robi na nim wrażenia.
Gdy został agentem CIA, nie pracował już dla polskiego wywiadu. Co robił dla Amerykanów? Jako sportowiec nie miał dostępu do tajnych informacji Układu Warszawskiego. Przekazywał za to plotki, informacje z salonów, kto z kim, dlaczego i za ile? Jak zapewnia syn szermierza, Michał Pawłowski, który za cel obrał sobie całkowite wybielenie wizerunku ojca, podczas pracy dla CIA rozpracował kilku sowieckich agentów znajdujących się w strukturach NATO. I nie brał za to żadnych pieniędzy, niełatwo było namówić go nawet na zwrot kosztów. Wiele lat później na światło dzienne wyszła informacja, że przez kilka lat pracy dla Amerykanów, zainkasował łącznie… 1850 dolarów. Wieść ta mocno zdziwiła tych, którzy zapewniali, że Jankesom sprzedał się tylko po to, by zarobić trochę „judaszowskich srebrników”.
Uniknął tragicznego lotu
Równolegle kontynuował oczywiście sportową karierę. W 1958 w Filadelfii sięga po kolejny medal mistrzostw świata, jednak gdyby historia potoczyła się nieco inaczej, do Stanów mógłby nie dotrzeć. W obawie przed atakiem choroby morskiej, chciał udać się do Ameryki drogą powietrzną. W końcu zmienia zdanie i wsiada na pokład transatlantyk „Batory”. Samolot linii lotniczych KLM do Stanów nigdy nie doleciał. 180 km od miejscowości Shannon w Irlandii uderzył o ziemię. W wypadku zginęli wszyscy. 99 pasażerów, w tym egipscy szermierze lecący na mistrzostwa.
Jako agent CIA, w 1966 roku zdobył ostatni tytuł mistrza świata, dwa lata później sięgnął po olimpijskie „złoto”. Nic dziwnego, że gdy do KGB dotarła informacja o polskim szermierzu pracującym dla amerykańskiego wywiadu, szok był ogromny. Polski wywiad rozpoczyna akcję o kryptonimie „Gracz”, pętla się zacieśnia, zaczynają się pierwsze szykany. Pawłowski wspomina, że podczas igrzysk w Monachium czuje się wręcz osaczony przez agentów – ludzi przysłanych z Polski, przedstawicieli KGB i Stasi. Amerykanie, widząc co się dzieje, nawet nie podejmują próby kontaktu.
Wreszcie w 1975 zniknął, cenzura zakazała pisania o nim nawet w kontekście minionych sukcesów. Był Pawłowski – nie ma Pawłowskiego. A mowa była przecież o człowieku, który niespełna dwa lata wcześniej został wybrany sportowcem 30-lecia PRL. Nic dziwnego, że Polska huczała od plotek, mówiono, że został zastrzelony na Okęciu podczas próby ucieczki.
„Zostaję w Polsce”
Śledczym kontrwywiadu wystarczyły trzy przesłuchania, by Pawłowski przyznał się do współpracy z wrogim wywiadem. Mówił chętnie, mówił dużo, nie szczędził ponoć szczegółów. Rok później, w kwietniu 1976 roku został skazany na 25 lat więzienia, pozbawiony praw publicznych na 10 lat i zdegradowany do stopnia szeregowego. Gdy siedzi w więzieniu, trudne chwile przeżywają jego najbliżsi, małżonka dostaje do wyboru rozwód lub utratę pracy. Niemiecki szermierz Walter Koestner (na igrzyskach w 1964 pokonał Pawłowskiego w półfinale) zbiera fundusze na wykupienie byłego rywala. Podobno oferuje 4 miliony dolarów, ale spotyka się z odmową władz PRL.
Pawłowski zostaje ułaskawiony dopiero w 1984 roku, o czym dowiaduje się dopiero rok później, gdy zostaje zapakowany do samolotu lecącego do Berlina. Wraz z czterema innymi szpiegami CIA miał tam zostać wymieniony na skazanego w USA polskiego szpiega, Mariana Zacharskiego.
12 czerwca 1985 roku znalazł się na moście łączącym dwa światy. Wystarczyło postawić kilkaset kroków, uścisnąć dłoń przedstawicielowi Amerykanów, przekroczyć rzekę Haweli, znaleźć się w Berlinie Zachodnim, a niedługo potem zostać obywatelem USA. A jednak Pawłowski odmówił. „Polska to mój kraj, dlatego zostaję. To komuniści powinni wyjechać do Rosji, jeśli pobyt w Polsce im nie odpowiada” – tłumaczył zdziwionym Amerykanom. Mogli się spodziewać takiej decyzji. Wcześniej kilkakrotnie proponowali Pawłowskiemu azyl w USA, za każdym razem spotykali się z odmową.
Do końca życia mieszkał w Polsce. Nieco rozżalony brakiem zainteresowania, sam uważał się za bohatera, choć w jego życiorysie nie brak zakrętów i kontrowersyjnych decyzji. Zajął się malarstwem i bioenergioterapią. W 2005 zmarł. Choć odszedł jeden z najwybitniejszych polskich sportowców, jego śmierć przeszła bez większego echa.
Matthew Flash