Dzień 805 – reset…
Po ostatnich wydarzeniach potrzebuję resetu fizycznego i psychicznego.
Muszę przygotować się do tego co nieuniknione, przede mną wielkie wyzwanie jakim jest zebranie środków na leczenie ostatniej szansy.
Dziewczyny zaleciły mi pływanie, bo wówczas pracują wszystkie mięśnie, a woda sprawia, że nie potykam się o własne nogi.
Na basen chodzę codziennie na godzinę i stwierdzam, że z każdym dniem jest lepiej.
Planuję również skorzystanie z pomocy psychologa.
Wierzę, że dzięki pływaniu odbudują mi się mięśnie i nabiorę sił,a psycholog pomoże mojemu mózgowi w koncentracji i radzeniu sobie ze stresem.
Dzień 791 – tak jest…
Jestem gotów napisać jak wygląda sprawa leczenia nowotworu.
Po obejrzeniu badań konsylium z Berlina orzekło, że nie mogą mi już pomóc i wycofują się.
Przypomnieli, że w marcu dostałem jasną informację dotyczącą ile mam czasu i z czym to się wiąże, niestety nie zdążyłem.
Nie rozpocząłem kolejnego etapu leczenia na czas z braku środków, a nowotwór cały czas progresuje i teraz już jest za późno.
Robiliśmy wszystko co mogliśmy, żeby zebrać odpowiednią kwotę, włączyli się w to wspaniali ludzie tacy jak Alek Kłak, tym razem się nie udało, a medalu nikt nie kupił.
Dodam, że cały czas płacę 100% za leczenie stwardnienia rozsianego, a są to grube tysiące miesiąc w miesiąc.
Jako, że moja żona jest osobą niestrudzoną w ratowaniu mnie, tak długo dręczyła profesora, że skontaktował nas z zespołem innej kliniki zajmującym się medycyną eksperymentalną.
Po zapoznaniu się z moją historią choroby zaproponowano, że po konsultacjach współpracująca z nimi klinika w Bostonie może poddać mnie leczeniu.
Koszt w przeliczeniu na złoty polski 300 000 zł.
Po tym wszystkim z jednej strony radość, że jest ostatnia szansa na ratunek, ale kwota skutecznie sprowadziła mnie na ziemię.
Zdecydowałem, że nie będę już się leczył, moja rodzina już dość się wycierpiała.
Pożyję tyle ile jest mi dane i….
Ale oczywiście Ela nie da mi umrzeć i jeżeli jest jakakolwiek szansa to ona zrobi wszystko by mnie ratować.
I oczywiście mój ukochany sport, wyjazd na mistrzostwa świata, to w połączeniu z moją żoną wyzwoliło we mnie na nowo wolę walki o życie.
Mam świadomość, że to mogą być moje ostatnie mistrzostwa, a do mojej wymarzonej paraolimpiady w Rio……
Mimo wszytko podjąłem wyzwanie i walczę !
Dzień 776,777,778 – co by nie było…
Dostałem wiadomość z kliniki, a w zasadzie dwie szkoda, że obie kiepskie.
Ale tego można się było spodziewać, leczenie powinienem był kontynuować zaraz po zagojeniu rany.
Gdybym miał na to pieniądze to bym kontynuował, robiliśmy co w naszej mocy żeby je zebrać, ale płacenie po kilka tysięcy miesięcznie za leczenie SM już jest nie lada wyczynem.
Reasumując na planowane wcześniej leczenie jest już za późno, nowotwór i czas to moi śmiertelni wrogowie.
Ostatnia szansa dla mnie to znalezienie innej najprawdopodobniej doświadczalnej metody.
Profesor rozesłał moje badania do swoich kolegów z innych klinik mają się naradzić.
Teraz muszę czekać na wyrok…
I co by nie było mam też dobre wieści, jadę na Mistrzostwa Świata do Budapesztu!!!
W ramach przygotowań do MŚ przyszły tydzień spędzę na zgrupowaniu w Warszawie, dzięki IKS AWF Warszawa.
I całe szczęście bo nie będę miał czasu na myślenie co dalej…
Dzień 775 – żniwa…
Dziewczyny zabrały mnie za miasto, żebym nie zaglądał nerwowo do komputera.
I wiecie co, to był super pomysł 🙂
Już rozpoczęły się żniwa i na polach praca wre.
Odwiedziliśmy przyjaciół i rodzinę, było mnóstwo radości i pyszności, a dzień minął błyskawicznie.
Od przyjaciół usłyszeliśmy przejmującą historię, o której napiszę innym razem.
Po powrocie do domu czekała na mnie wiadomość od samego profesora.
Trzeba jeszcze czekać, gdyż musi się zebrać specjalne konsylium, które zdecyduje czy podejmą się leczenia mnie.
Czyli czekam dalej…
Dzień 774 – czekam…
Teoretycznie wiem, że to zbyt wcześnie by otrzymać odpowiedź z kliniki.
Mimo to sprawdzałem skrzynkę mailową kilka razy.
Czekam dalej…