Dzień 814 – dramatyczna prawda o tym jak w Polsce leczy się chorych jak ja!
Artykuł nr 1
Jak w Polsce leczy się nowotwory? Szokujące dane
Tłok, wielogodzinne oczekiwanie w kolejkach, brak miejsc siedzących! Tak wygląda leczenie pacjentów chorych na raka w wielu centrach onkologii w całym kraju! Polacy, którzy toczą walkę ze śmiertelną chorobą często na wizytę muszą czekać nawet kilka miesięcy. A przecież w walce z rakiem liczy się każdy dzień!
Przerażające statystyki! Co godzinę w Polsce na raka zapada 12 osób. Przeżywają zaledwie trzy! Jak to możliwe? Cały czas czas słyszymy, że im wcześniej dowiemy się, że mamy nowotwór tym lepiej. Niestety, teoria nie idzie w parze z praktyką. Pacjenci, u których wykryto raka przekonali się, że w Polsce na leczenie trzeba czekać. Ile? Długimi miesiącami.
Okazuje się, że aby dostać się do specjalistów, nie raz muszą czekać w kolejkach nawet pół dnia. Najgorsze jest jednak to, że bardzo często nie wiedzą, co tak na prawdę im dolega. Dlaczego tak się dzieje?
Po tym, jak u pacjentów lekarze wykryją guza, należy wykonać biopsję, na podstawie której lekarze mogą stwierdzić z jakim nowotworem mają do czynienia. Zdarza się, że na ostateczną diagnozę trzeba czekać nawet kilka tygodni! Tymczasem bez jasnej diagnozy trudno rozpocząć terapię. Dopiero po tym, jak lekarze postawią diagnozę chory zaczyna leczenie onkologiczne. I tu czeka go prawdziwy koszmar!
Na wizytę u onkologa trzeba czekać nawet kilka miesięcy. Każdego dnia w centrach onkologi w długich kolejkach ustawiają się setki chorych, którzy walczą o życie. Tłok, ścisk, brak miejsc siedzących! Oto polska rzeczywistość!
Na oddziałach onkologicznych wcale nie jest lepiej! Na łóżko na chemioterapii oraz radioterapii muszą czekać od tygodnia do miesiąca. Gdy już zostaną przyjęci do szpitala czeka ich kolejne upokorzenie. Chorzy, których czeka operacja, muszą leżeć ściśnięci po 5-6 osób na niewyremontowanych salach. Odpadający tynk, brudne ściany, grzyb w pomieszczeniach to niemal standard. Czy w takich warunkach można wrócić do zdrowia?
Osoby, które walczą z rakiem nie mają wątpliwości. W Polsce największe szanse na przeżycie mają ci, których stać na prywatne leczenie. Króluje bezwzględna zasada: masz pieniądze to przeżyjesz.
A tak wygląda droga Polaka do zdrowia:
- Lekarz rodzinny
Czujemy niepokojące bóle. Potrzebujemy pomocy. Idziemy albo dzwonimy do przychodni, żeby umówić wizytę. Ale nie ma tak od razu! Trzeba uzbroić się w cierpliwość i parę dni poczekać.
Dwa – trzy dni czekania
- Specjalista
Lekarz rodzinny wypisuje nam skierowanie do specjalisty, np. neurologa czy urologa. Zapisujemy się. Ale na długiej liście chętnych są przed nami tłumy. I znów nasza cierpliwość zostaje wystawiona na próbę.
Trzy miesiące czekania
- Badanie tomograficzne
Lekarz specjalista kieruje nas na badanie np. tomografię komputerową czy rentgen. Kolejna dawka upokorzenia, gdy dowiadujemy się o wyznaczonym nam terminie
Dwa – pięć miesięcy czekania
- Biopsja
Jeśli po badaniu np. tomografem, dowiemy się, że mamy guza, czeka nas kolejne badanie – biopsja, która pozwoli określić, czy zmiana jest łagodna czy złośliwa. I teraz dopiero zaczynają się najgorsze nerwy. Na diagnozę czekamy w stresie nawet wiele miesięcy.
Do kilku miesięcy czekania
- Onkolog
Z wynikiem biopsji zapisujemy się do onkologa. Na podstawie wyników biopsji onkolog stawia diagnozę. Potem rozpoczyna się leczenie. Ale zanim zobaczymy się z onkologiem, musimy – wiadomo! – czekać!
Trzy miesiące czekania
- Leczenie
Onkolog kieruje nas na chemioterapię, radiologię bądź zaleca operację. To nie koniec naszych nerwów, ale tu czas oczekiwania jest już stosunkowo krótki w stosunku do tego, czego doświadczyliśmy przez ostatni rok.
Do miesiąca czekania
źródło: Fakt.pl
Artykuł 2
Chorzy na raka prostaty bez dostępu do leku ostatniej szansy.
Pacjenci z zaawansowanym rakiem prostaty, u których wyczerpały się standardowe metody terapii, ciągle nie mają dostępu do leku ostatniej szansy, który wydłuża ich życie i poprawia jego jakość – podkreślali lekarze i przedstawiciele pacjentów w rozmowie z PAP.
Odnieśli się w ten sposób do faktu, że w projekcie obwieszczenia ministra zdrowia z 19 sierpnia, który dotyczy najnowszych zmian w refundacji leków, zabrakło programu lekowego z octanem abirateronu. Program miałby być przeznaczony dla chorych na zaawansowanego raka prostaty z przerzutami, u których przestała działać standardowa hormonoterapia (tzw. rak prostaty oporny na kastrację), a choroba postępuje w trakcie lub po chemioterapii z użyciem docetakselu.
Stworzenie takiego programu zarekomendowała 13 maja 2013 r. Rada Przejrzystości Agencji Oceny Technologii Medycznych (AOTM) pod warunkiem znacznego obniżenia kosztów terapii tym lekiem – o 75-80 proc. ceny oferowanej przez producenta. Cena za jedno opakowanie octanu abirateronu, które starcza na miesiąc leczenia, wynosi aktualnie 16-17 tys. złotych.
– Obecnie chorym na raka prostaty z przerzutami, u których standardowa chemioterapia nie działa lub przestała działać nie mamy do zaoferowania żadnej opcji terapeutycznej, która jest w stanie wydłużyć ich przeżycie – powiedział prof. Piotr Wysocki z Oddziału Chemioterapii Wielkopolskiego Centrum Onkologii w Poznaniu.
Przypomniał, że – jak wykazały badania kliniczne – octan abirateronu wydłuża całkowite przeżycie pacjentów średnio o ok. cztery miesiące. – To dużo w przypadku tzw. terapii schyłku życia, czyli u pacjentów, u których spodziewana długość życia wynosi ok. dwa lata. W krajach Europy Zachodniej, podejmujących decyzje refundacyjne w oparciu o analizy farmakoekonomiczne, przyjmuje się, że jeżeli nowy lek stosowany w ramach terapii schyłku życia wydłuża średnie przeżycie chorych o trzy miesiące, to jego finansowanie jest uzasadnione – powiedział prof. Wysocki.
Dr Elżbieta Senkus-Konefka z Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego przypomniała, że octan abirateronu jest teoretycznie dostępny w ramach tzw. chemioterapii niestandardowej, na którą wojewódzki oddział Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ) musi wydać indywidualną zgodę dla konkretnego pacjenta.
W przypadku octanu abirateronu zgody na pełne finansowanie leku przez 3 miesiące były wydawane do niedawna. Po upływie tego czasu, gdy leczenie przynosiło korzyści, lekarz prowadzący pacjenta wnioskował o jego przedłużenie na kolejne trzy miesiące i taką zgodę uzyskiwał, wyjaśnił PAP prof. Wysocki.
Jednak 29 kwietnia 2013 r. Rada Przejrzystości AOTM zarekomendowała stosowanie octanu abirateronu w ramach chemioterapii niestandardowej pod warunkiem obniżenia ceny leku do poziomu mieszczącego się w granicach efektywności kosztowej.
W rezultacie oddziały NFZ zaczęły zwracać ośrodkom leczącym chorych tym lekiem kwotę około 3,7 tys. złotych za opakowanie – wyjaśniła dr Senkus-Konefka. – Pojawił się problem, kto ma zapłacić za resztę, ponieważ to, co NFZ proponuje stanowi najwyżej jedną czwartą ceny leku – powiedziała onkolog. Za resztę, czyli trzy czwarte ceny leku, musiałby zapłacić albo pacjent, albo szpital.
W odpowiedzi na pytanie PAP o uzasadnienie zmian w poziomie finansowania terapii abirateronem rzecznik NFZ Andrzej Troszyński wyjaśnił, że dyrektorzy oddziałów wojewódzkich Funduszu nie mogą wyrazić zgody na finansowanie leku w cenie wyższej, niż wynikająca z rekomendacji prezesa AOTM. „Zgoda na wyższą cenę byłaby złamaniem przepisów ustawowych (regulujących realizację świadczenia chemioterapia niestandardowa – PAP)” – napisał rzecznik NFZ.
Potwierdził to również rzecznik Ministerstwa Zdrowia Krzysztof Bąk w odpowiedzi przesłanej PAP.
W związku z zaistniałą sytuacją, zarząd firmy Janssen-Cilag, która jest producentem leku, podjął decyzję o finansowaniu leczenia za symboliczną złotówkę wszystkim (tj. ok. 120) pacjentom, którzy otrzymali zgodę NFZ na terapię przed 29 kwietnia – poinformował PAP dyrektor medyczny firmy, Przemysław Bocheński.
Problem w tym, że od czasu ukazania się rekomendacji AOTM nikt nie decyduje się kwalifikować do tej terapii nowych chorych.
Eksperci ocenili, że najlepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie programu lekowego z octanem abirateronu. – Tworząc program lekowy można zastosować dodatkowe mechanizmy finansowe, które pozwolą obniżyć ostateczne koszty terapii i jej wpływ na budżet – wyjaśnił prof. Wysocki. Przykładem może być tzw. instrument podziału ryzyka (risk-sharing), tj. podzielenie się z producentem ryzykiem finansowym ponoszonym w związku z terapią.
Rzecznik MZ Krzysztof Bąk poinformował, że aktualnie trwa proces negocjacyjny z producentem octanu abirateronu w celu osiągnięcia wymaganego ustawowo progu opłacalności dla leku.
Specjaliści zgodzili się, że ceny nowych leków onkologicznych są bardzo wysokie i żadnego kraju nie będzie stać na finansowanie ich wszystkich. Dlatego coraz więcej państw prowadzi ocenę efektywności kosztowej leków, tj. ocenę tego czy cena leku jest uzasadniona korzyścią, jaką uzyskują pacjenci.
Zgodnie z obowiązującym w Polsce progiem efektywności kosztowej rok dodatkowego życia pacjenta, skorygowany o jakość, nie powinien być droższy niż trzykrotność PKB na jednego mieszkańca, czyli ok. 100 tys. złotych. – Prawdopodobnie cena żadnego z nowych leków onkologicznych nie mieści się w tych wartościach. Jednak bardzo przykro jest, gdy widzi się, że w innych krajach leki te są refundowane, a u nas nie – powiedziała dr Senkus-Konefka.
Podobnego zdania jest prezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Leszek Borkowski. Jak ocenił w rozmowie z PAP, część pieniędzy na nowe leki można by na przykład zaoszczędzić dzięki systematycznemu usuwaniu z listy refundacyjnej medykamentów, które w innych krajach zostały zakazane lub nie są już stosowane.
źródło:PAP
Dzień 809 – zbieram się…
Codziennie jestem na basenie, na inną formę rehabilitacji nie miałbym sił.
A pływanie to był strzał w 10!
Moje dziewczyny są lepsze niż nie jeden lekarz 🙂
Od września dojdzie praca z psychologiem, może uda się coś wcześniej, ale to nic pewnego.
Jednym słowem zbieram siły przez decydującym starciem…
Dzień 807 – Słowo Sportowe…
Rozmowa z Jackiem Gaworskim, florecistą chorym na stwardnienie rozsiane i nowotwór rdzenia kręgowego
… właśnie tak można, a nawet trzeba o nim mówić. Nie stoi w blasku fleszy, przed kamerami, a jednak, każdy kto pozna jego historię jest poruszony. Pomimo stwardnienia rozsianego i postępującego nowotworu rdzenia kręgowego florecista Jacek Gaworski wystartował w szermierczych mistrzostwach świata w Budapeszcie. Czas jednak wrócić do kraju i szarej rzeczywistości. A ta bywa przygnębiająca. W ciągu miesiąca florecista musi zebrać 300 000 zł, żeby uratować swoje życie.
Zmęczony po mistrzostwach?
JACEK GAWORSKI: – Powoli dochodzę do siebie. Ale nie ukrywam, że było ciężko. Męcząca podróż autokarem w jedną i drugą stronę, zawody. Trochę brakowało siły. Tak więc zmęczony, ale szczęśliwy.
Szczęśliwy, ale lekki niedosyt pozostał?
– Właśnie. Zwłaszcza jeżeli chodzi o drużynowy turniej floretu. Otarliśmy się o medal. W meczu półfinałowym wygrywaliśmy już 38:32 (walczy się do 45). Niestety, poniosły nerwy. Obaj przeciwnicy dostawali trafienia karne za nieprzepisowe zachowanie, czyli podnoszenie się na wózkach. Wtedy zaczęła się prawdziwa wojna nerwów. Przegraliśmy i ostatecznie skończyliśmy zawody na 4. miejscu.
A turniej drużynowy?
– Startowałem w szpadzie i we florecie. Na pierwszy ogień szpada. W fazie grupowej walczyło mi się bardzo dobrze. Wygrałem cztery walki, a dwie przegrałem. Później niestety trafiłem na bardzo dobrego Brazylijczyka. Cały problem w szpadzie dla mnie polega na tym, że jako florecista dostaję bardzo dużo trafień w rękę. Tak było im tym razem. Trzy razy oberwałem tak mocno, że na drugi dzień ledwo trzymałem floret w ręce.
Ale dzielnie walczyłeś…
Starałem się. Troszkę nie popisałem się w grupach. Wygrałem trzy walki i trzy przegrałem. Później zwyciężyłem w pierwszym pojedynku pucharowym. Niestety o awans do czołowej ósemki przegrałem z Chińczykiem Hu, który zresztą później wygrał całe mistrzostwa. Niedosyt pozostał, ale jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się pojechać, zobaczyć to wszystko.
Sama organizacja zawodów?
– Rewelacyjne było to, że wszystko znajdowało się w jednym obiekcie. Mogłem się szybko przemieszczać ze swojej sali na salę, w której walczyli pełnosprawni. Było super, bo mogłem ich dopingować, przypomnieć sobie, jak to jest na zawodach tej rangi, odnowić stare znajomości, zapomnieć o chorobie. Co mi się nie podobało? Właściwe to była jedna rzecz. Zawody floretowe były prawie o 2 h opóźnione. Kiedy rano przyjechaliśmy na salę okazało się, że sędziowie strajkują. Jednak nie popsuło to całego obrazu mistrzostw.
Zawody się skończyły, trzeba było wrócić, co teraz?
– Przede wszystkim muszę odpocząć, trochę też od szermierki, dlatego postanowiłem, że w najbliższym czasie będę codziennie chodził na basen. Mam już za sobą parę treningów i muszę przyznać, że reaguję rewelacyjnie. Mięśnie się rozluźniły. A jeżeli chodzi o leczenie, no cóż… czeka nas kolejna batalia. Był moment kiedy chciałem się poddać, ale żona i córka nie chcą mi na to pozwolić. Tak naprawdę to mam przed sobą ostatnią szansę na uratowanie życia. Kliniki w Niemczech i Bostonie zaproponowały mi eksperymentalne leczenie. Jego koszt to 300 tys. zł. Mamy deklarację firmy BUDIMEX, że jeżeli uzbieramy 200 tys. zł, to firma ta dołoży wówczas 100 tys. Zdaję sobie sprawę z tego, w jak trudnej sytuacji jestem, dlatego zacząłem myśleć o tym, żeby skorzystać z pomocy psychologa. Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.
Rozmawiała
ALEKSANDRA
SZUMSKA
Dzień 805 – reset…
Po ostatnich wydarzeniach potrzebuję resetu fizycznego i psychicznego.
Muszę przygotować się do tego co nieuniknione, przede mną wielkie wyzwanie jakim jest zebranie środków na leczenie ostatniej szansy.
Dziewczyny zaleciły mi pływanie, bo wówczas pracują wszystkie mięśnie, a woda sprawia, że nie potykam się o własne nogi.
Na basen chodzę codziennie na godzinę i stwierdzam, że z każdym dniem jest lepiej.
Planuję również skorzystanie z pomocy psychologa.
Wierzę, że dzięki pływaniu odbudują mi się mięśnie i nabiorę sił,a psycholog pomoże mojemu mózgowi w koncentracji i radzeniu sobie ze stresem.
Dzień 791 – tak jest…
Jestem gotów napisać jak wygląda sprawa leczenia nowotworu.
Po obejrzeniu badań konsylium z Berlina orzekło, że nie mogą mi już pomóc i wycofują się.
Przypomnieli, że w marcu dostałem jasną informację dotyczącą ile mam czasu i z czym to się wiąże, niestety nie zdążyłem.
Nie rozpocząłem kolejnego etapu leczenia na czas z braku środków, a nowotwór cały czas progresuje i teraz już jest za późno.
Robiliśmy wszystko co mogliśmy, żeby zebrać odpowiednią kwotę, włączyli się w to wspaniali ludzie tacy jak Alek Kłak, tym razem się nie udało, a medalu nikt nie kupił.
Dodam, że cały czas płacę 100% za leczenie stwardnienia rozsianego, a są to grube tysiące miesiąc w miesiąc.
Jako, że moja żona jest osobą niestrudzoną w ratowaniu mnie, tak długo dręczyła profesora, że skontaktował nas z zespołem innej kliniki zajmującym się medycyną eksperymentalną.
Po zapoznaniu się z moją historią choroby zaproponowano, że po konsultacjach współpracująca z nimi klinika w Bostonie może poddać mnie leczeniu.
Koszt w przeliczeniu na złoty polski 300 000 zł.
Po tym wszystkim z jednej strony radość, że jest ostatnia szansa na ratunek, ale kwota skutecznie sprowadziła mnie na ziemię.
Zdecydowałem, że nie będę już się leczył, moja rodzina już dość się wycierpiała.
Pożyję tyle ile jest mi dane i….
Ale oczywiście Ela nie da mi umrzeć i jeżeli jest jakakolwiek szansa to ona zrobi wszystko by mnie ratować.
I oczywiście mój ukochany sport, wyjazd na mistrzostwa świata, to w połączeniu z moją żoną wyzwoliło we mnie na nowo wolę walki o życie.
Mam świadomość, że to mogą być moje ostatnie mistrzostwa, a do mojej wymarzonej paraolimpiady w Rio……
Mimo wszytko podjąłem wyzwanie i walczę !