Dzień 1653-1662 – Eger, Eger..
Doszedłem do walki o wejście do ósemki…
Niby blisko, ale biorąc pod uwagę mój stan to bardzo daleko.
Najważniejsze, że nadal jestem w 10 do Rio!
A było to tak,
W środę, skołowany, krótko po chemii…
Tuż przed startem na lotnisku we Wrocławiu moja laska rozpadła się w drobiazgi, dramat.
Żadnych szans na zakup nowej, na lotnisku nie mają nic co mogliby mi pożyczyć.
Dzwonię do chłopaków z Warszawy, na szczęście łapię w ostatniej chwili Grześka, który pożycza mi swój „zapas” 🙂
Po dotarciu do hotelu w Eger okazuje się, że mój wózek, a dokładnie siedzisko jest kompletnie zalane przez deszcz, a mam walczyć nazajutrz o 9.00. Kolejna kłoda pod nogi i stres, to odrzucenie maski przez komisję techniczną. Niestety regularnie nasze godło im nie pasuje. Ostatecznie tuż przed walkami „Orzeł” przeszedł!
Wszystkie te składowe dały wynik taki, a nie inny.
Czy mam niedosyt, owszem, ale na stan fizyczny i psychiczny w jakim byłem to super wynik.
Niestety żyję w ciągłym stresie, a życie jak widać stale mi dokłada.
Mimo to nie poddaję się i walczę dalej!
Jeszcze dwa turnieje przede mną !