Dzień 807 – Słowo Sportowe…
Rozmowa z Jackiem Gaworskim, florecistą chorym na stwardnienie rozsiane i nowotwór rdzenia kręgowego
… właśnie tak można, a nawet trzeba o nim mówić. Nie stoi w blasku fleszy, przed kamerami, a jednak, każdy kto pozna jego historię jest poruszony. Pomimo stwardnienia rozsianego i postępującego nowotworu rdzenia kręgowego florecista Jacek Gaworski wystartował w szermierczych mistrzostwach świata w Budapeszcie. Czas jednak wrócić do kraju i szarej rzeczywistości. A ta bywa przygnębiająca. W ciągu miesiąca florecista musi zebrać 300 000 zł, żeby uratować swoje życie.
Zmęczony po mistrzostwach?
JACEK GAWORSKI: – Powoli dochodzę do siebie. Ale nie ukrywam, że było ciężko. Męcząca podróż autokarem w jedną i drugą stronę, zawody. Trochę brakowało siły. Tak więc zmęczony, ale szczęśliwy.
Szczęśliwy, ale lekki niedosyt pozostał?
– Właśnie. Zwłaszcza jeżeli chodzi o drużynowy turniej floretu. Otarliśmy się o medal. W meczu półfinałowym wygrywaliśmy już 38:32 (walczy się do 45). Niestety, poniosły nerwy. Obaj przeciwnicy dostawali trafienia karne za nieprzepisowe zachowanie, czyli podnoszenie się na wózkach. Wtedy zaczęła się prawdziwa wojna nerwów. Przegraliśmy i ostatecznie skończyliśmy zawody na 4. miejscu.
A turniej drużynowy?
– Startowałem w szpadzie i we florecie. Na pierwszy ogień szpada. W fazie grupowej walczyło mi się bardzo dobrze. Wygrałem cztery walki, a dwie przegrałem. Później niestety trafiłem na bardzo dobrego Brazylijczyka. Cały problem w szpadzie dla mnie polega na tym, że jako florecista dostaję bardzo dużo trafień w rękę. Tak było im tym razem. Trzy razy oberwałem tak mocno, że na drugi dzień ledwo trzymałem floret w ręce.
Ale dzielnie walczyłeś…
Starałem się. Troszkę nie popisałem się w grupach. Wygrałem trzy walki i trzy przegrałem. Później zwyciężyłem w pierwszym pojedynku pucharowym. Niestety o awans do czołowej ósemki przegrałem z Chińczykiem Hu, który zresztą później wygrał całe mistrzostwa. Niedosyt pozostał, ale jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się pojechać, zobaczyć to wszystko.
Sama organizacja zawodów?
– Rewelacyjne było to, że wszystko znajdowało się w jednym obiekcie. Mogłem się szybko przemieszczać ze swojej sali na salę, w której walczyli pełnosprawni. Było super, bo mogłem ich dopingować, przypomnieć sobie, jak to jest na zawodach tej rangi, odnowić stare znajomości, zapomnieć o chorobie. Co mi się nie podobało? Właściwe to była jedna rzecz. Zawody floretowe były prawie o 2 h opóźnione. Kiedy rano przyjechaliśmy na salę okazało się, że sędziowie strajkują. Jednak nie popsuło to całego obrazu mistrzostw.
Zawody się skończyły, trzeba było wrócić, co teraz?
– Przede wszystkim muszę odpocząć, trochę też od szermierki, dlatego postanowiłem, że w najbliższym czasie będę codziennie chodził na basen. Mam już za sobą parę treningów i muszę przyznać, że reaguję rewelacyjnie. Mięśnie się rozluźniły. A jeżeli chodzi o leczenie, no cóż… czeka nas kolejna batalia. Był moment kiedy chciałem się poddać, ale żona i córka nie chcą mi na to pozwolić. Tak naprawdę to mam przed sobą ostatnią szansę na uratowanie życia. Kliniki w Niemczech i Bostonie zaproponowały mi eksperymentalne leczenie. Jego koszt to 300 tys. zł. Mamy deklarację firmy BUDIMEX, że jeżeli uzbieramy 200 tys. zł, to firma ta dołoży wówczas 100 tys. Zdaję sobie sprawę z tego, w jak trudnej sytuacji jestem, dlatego zacząłem myśleć o tym, żeby skorzystać z pomocy psychologa. Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.
Rozmawiała
ALEKSANDRA
SZUMSKA