Dzień 85 – na szczęście
Brakuje mi ćwiczeń, a szczególnie chodzenia z kijkami. Jak byłem w szczytowej formie to moim największym osiągnięciem było przejście 50 metrów. Co prawda nie byłem w stanie już iść dalej i Patrycja zabrała mnie do samochodu, ale przejście tak długiego odcinka było moim sukcesem. Dla zdrowego człowieka to żaden wyczyn, ale dla mnie to było coś wielkiego. Zresztą są chorzy, którzy normalnie funkcjonują, chodzą, biegają, jeżdżą na rowerze, konno, pracują zawodowo. Ja od dawna już nawet nie marzę o takim luksusie, ale chciałbym chodzić jak najdłużej na własnych nogach nawet o lasce, ale chodzić. Niestety z każdym dniem jest gorzej. Dobrze, że jadę do Bornego, może tam uda się jeszcze coś uratować. Mam nadzieję, że wszystko się unormuje i choćby zatrzyma. Niech będzie tak jak jest, pogodzę się z tym, że mogę zrobić zaledwie kilka kroków, ale żebym mógł choć tyle. I najważniejsze żebym myślał i rozumiał, nie chcę być z powrotem warzywem.
Ela znalazła i dała mi dwie koniczynki czterolistne na szczęście, dlatego pozwoliłem sobie napisać o czym marzę.
Dzień 84 – burzowo
Czuję się jak ptak, którego lek nauczył latać, a teraz niewiadomo dlaczego odebrał mi skrzydła.
Ja chcę moje skrzydła z powrotem!!!
Nie dość, że mam kłopoty z zasypianiem, a jak już zasnę to sen nie daje mi odpoczynku, na domiar złego nad ranem przez Wrocław przeszła burza. Szalał wiatr, strugami lał deszcz, a pioruny przecinały niebo, sprawiając, że było jasno jak w dzień. Trudno spać jak za oknem szaleją żywioły.
Dzień 83 – L< , H>
Z wszystkim ostatnio mam pod górkę, jak na coś bardzo liczę to nic z tego nie wychodzi.
Źle się czuję, wyniki potwierdziły, że mam do tego prawo, więcej oznaczeń L- poniżej najniższego progu, mniej oznaczeń H- powyżej górnej granicy, niestety żadne nie jest powodem do radości.
Nawet radość z tak długo oczekiwanej rehabilitacji przygasła z powodu różnych okoliczności.
Dzień 82 – koszulka
W poniedziałek zakończyła się aukcja koszulki z autografami reprezentantów Polski w szermierce i dyskobola. Nie znalazł się żaden chętny do jej nabycia, było wielu zaglądających na aukcję, ale niestety nikt koszulki nie kupił. Nie ukrywam, że bardzo liczyłem na jej sprzedaż, żeby mieć środki na wyjazd do Bornego, ale są rzeczy, których się „nie przeskoczy”.
Koszulka zostaje u mnie:)
Dzień 81 – „specjalista”
Od bladego świtu dzwoniłem do przychodni, żeby zarejestrować się do lekarza pierwszego kontaktu. Zawsze jest to wielkie wyzwanie, bo najpierw nikt nie odbiera telefonu, a zaraz potem niema wolnych miejsc. Dziś miałem to szczęście, że udało mi się zarejestrować na popołudnie. I to był koniec szczęścia.
Wizytę miałem na 14.30, byłem pod gabinetem 10 minut wcześniej. Niestety lek. med. specjalista chorób wewnętrznych spóźnił się 40 minut, głównie dlatego, że spędził ten czas na emablowaniu panienki przed wejściem do przychodni. Przyszedł z książką medyczną pod pachą, (pewnie żeby, czuć się pewniej) i ani dzień dobry, ani przepraszam za spóźnienie, a wręcz czego jeszcze tu siedzicie! Zażądał herbaty od rejestratorki i dopiero rozpoczął przyjmowanie.
W środku było jeszcze gorzej, oczywiście nie było mojej karty, bo pani rejestratorka jak zwykle po raz enty pomyliła moje nazwisko i dała nie tę kartę co trzeba. Kiedy udało mi się pozostać w gabinecie, bo oczywiście lekarz skrzętnie skorzystał z sytuacji i stwierdził, że nie jestem do niego zarejestrowany, wiec za drzwi. W końcu moja karta się znalazła i powiedziałem jaki jest pierwszy z dwóch cel mojej wizyty, czyli otrzymanie skierowania na badania, wszystko miał napisane na kartce od neurologa.
Niestety nagle jakby ktoś go przeprogramował stał się specjalistą neurologii i to najmądrzejszym. Zaczął analizować lek, który biorę, dociekać kto mi go zalecił, a dlaczego mi go zalecił, a jak on na mnie działa, a skąd prowadzący o nim się dowiedział itp., a nawet nie wiedział o co pyta bo musiałem mu przeliterować nazwę. Jedyne co potrafił wypowiedzieć to ”a po co, a na co” . Już zaczynałem się bać, że zacznie mnie neurologicznie badać, a raczej torturować. Miał wielkie szczęście, że tym razem poszedłem bez Eli, jedynie Patrycja była ze mną, ale za drzwiami.
Kiedy udało mi się w końcu wydrzeć skierowanie, na którym coś nabazgrał (nie winem co będzie jutro w laboratorium). Przeszedłem do drugiego celu wizyty zaświadczenia do NFZ na refundację pielucho majtek i podkładów. Tym go rozwaliłem, kazał mi oblecieć całą przychodnię i pytać w innych gabinetach czy mają jakieś druki. Mnie, który ledwie się na nogach trzymam, taki jestem słaby, dobrze, że mam laskę do podpierania. Odpuściłem to zaświadczenie bo musiałbym jełopa tą laską przeżegnać.
Ostatecznie przepłaciłem te wizytę omdleniem i wymiotami.
Ledwie doszedłem do siebie, a jest po 22.