Dzień drugi – Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni!!!
I tego sie trzymam, jak mnie nie zabiło to teraz niech mnie wzmacnia!!
Dotrwałem do rana, trudno jest spać wśród przewodów, do tego co jakiś czas skrzynka na szafce ostrzegała, że dzieje sie ze mną coś złego. O tej samej porze co wczoraj przyjąłem drugą dawkę leku, jest to bardzo ważne.
Cały czas byłem monitorowany, lekarz zadecydował, że przez kolejne sześć godzin będę podłączony do aparatury, ponadto siostry miały na mnie oko. Ochoczo proponowały kaczuszkę, nie mniej jednak nie skorzystałem i dzielnie choć po ścianie podążałem sam do wc.
Ciśnienie było niskie ale nie tak drastycznie jak wczoraj.
Świst w uszach i zawroty głowy powoli zaczęły ustępować, pozostał chemiczny posmak w ustach. Nowe odczucia: ucisk w głowie, suchość w krtani, ogólne osłabienie. Z dużej palety skutków ubocznych to jedynie ułamek, obym reszty nie doświadczył.
Po upływie ustalonego czasu obserwacji udało mi sie wynegocjować z lekarzem dyżurnym, że mnie wypuści do domu, z zastrzeżeniem, jeżeli cokolwiek będzie się działo to wzywamy karetkę. Szpital ratuje życie i leczy ,ale psychikę rujnuje. A ja do walki muszę być zwarty, nic nie może szwankować.
Pojedynek trwa…